IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

31 gru 2007

Szkoła gotowania

Ida postanowiła upiec ciasto.

Przepis na ciasto wyglądał tak:

30 dag mąki

15 dag cukru

10-15 dag masła

4 jaja

cukier waniliowy albo olejek migdałowy

2 łyżeczki proszku

ewentualnie mak


Pianę sztywno ubić, dodać cukier i żółtka i mieszać z pianą.

Potem dodać mąkę z proszkiem i zapachy.

Można wsypać pół szklanki maku. Delikatnie wymieszać

Wlać mleko jeśli ciasto za gęste.


Ida poczuła wiew buntu. Dziesięć deko, piętnaście deko, paranoja.
Dała na oko mąki, na oko cukru, jakieś za gęste wyszło, więc wbiła nadprogramowe jajko. Chlusnęła olejku migdałowego jakby chciała wyprodukować pochłaniacz do wc, przypomniało jej się, że twarde masło od leżenia w lodówce nie zrobiło się bardziej miękkie, więc zastąpiła je olejem słonecznikowym. Wlewając "po uważaniu". Na końcu mak. Pół szklanki, też coś, jakby trochę więcej miało zaszkodzić...

Teraz czeka na efekt, potwierdzający jej adhokową teorię, że przy pieczeniu nakaz dokładnego trzymania się proporcji to ściema dla mięczaków.

Update'y z placu boju:
16.10 W domu zaczęło pachnieć.
16.15 Ciasto od 20 minut w piekarniku. Nie bardzo rośnie. Hm.
16.30 E, urosło. Teoria się sprawdza.
17.06 Po przestygnięciu i pierwszej degustacji: smakuje dobrze. I już. Śmierć frajerom i dekagramom!

26 gru 2007

Mamy nosa

Wracam z aerobiku, zmęczona jak renifer santyklausa w pierwszy dzień świąt, a tu śmierdzi na korytarzu. Mocno i niepokojąco. Zakładając ewentualność wystąpienia halucynacji węchowych spowodowanych nadmiarem wysiłku, wyciągam uszlafroczonego NMSIE na korytarz, żeby poniuchał ze mną. Poniuchawszy potwierdził moje obawy - śmierdziało gazem.
- No to co robimy?
- No co? Dzwonimy do pogotowia gazowego.
Panowie zostali poinformowani, gdzie i czym śmierdzi. Przyjechali za pół godziny. Pukają. Otwiera NMSIE.

- Dzień dobry. No i co? Czują panowie?
- Ta. Ziemniaki się spaliły.

Hm. Trochę głupio mi było. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że nieczęsto palę ziemniaki *).
. . .
*) Jestem za leniwa, żeby je obierać. Jemy ryż. Spalony ryż to zupełnie inny zapach.

Miara poświęcenia

Znów w temacie.

.
NMSIE stwierdził, że utył. Tłumaczę mu, że wcale nie ma wystającego brzucha, tylko nareszcie jakaś jego część ciała przestała być przeraźliwie chuda. I żeby się nie przejmował, bo ma najpiękniejszy brzuch na świecie.

Przed świętami przytargał do domu wielką paczkę ze słodyczami - pokłosie spotkania opłatkowego made by szefostwo.
- O, marcepan! - mówię - i czekoladki! I delicje! O! A tu coś specjalnie z myślą o tobie wetknęli! - patrz, snickers! (dotychczas NMSIE z lubością i zapamiętaniem stosował dietę snickersową, ze wskazaniem na pory wieczorne. Nie szkodziło mu. Świnia).

- Rzuciłem snickersy - odpowiedział ponuro.

Rzecz o motywacji zamkniętej między dwoma poniedziałkami.

Poniedziałek, miesiąc temu
Dzień zaczął się fatalnie. Ida nie zmieściła się w spódnicę. Każdy kiedyś nie zmieścił się w jakąś spódnicę, poniedziałkowe doświadczenie nie było precedensem. Tylko że dwa tygodnie wcześniej normalnie chodziła w niej do pracy. Wniosek - tycie w takim tempie zrobi z człowieka w trzy miesiące dorodnego wieprzka, w sześć - hipopotama, a za rok trzeba mu będzie wynająć przytulny boks w zagrodzie dla słoni.
Uderzona koszmarną wizją wykupiła sobie Ida karnet na aerobik, postanawiając nękać swe karmolubne ciało tak często, jak tylko będzie w stanie. I tak intensywnie, żeby miara jej losu (kawałek upiornej szmatki) wróciła do swej pierwotnej funkcji, zamiast milcząco gromić jej łasuchostwo z wysokości wieszaka.
Ćwiczyła, wierna postanowieniom, z poświęceniem, wytrwale, późnymi wieczorami, w weekendy, zaniedbując intelekt, życie towarzyskie i towarzysza życia. Ćwiczyła, przeklinając sadystyczne instruktorki, gęste od potu powietrze i naburmuszoną panią wydającą kluczyki do szafek...


Poniedziałek, dwa dni temu.
Ida zmieściła się w spódnicę. Z niejakim trudem, ale jednak. Zauważyła przy tym, że spódnica dziwnie odstaje w okolicach bioder - coś jak skóra małego mopsa, której z powodzeniem starczyłoby na pokrycie dwóch mopsów...

.
.

Po rozcięciu podszewki, która miesiąc temu porządnie skurczyła się w praniu, spódnica przestała straszyć klatką dla słoni.
.
A Ida okropnie dużo zjadła podczas świąt. I je do tej pory.

18 gru 2007

Krytyka konstruktywna...

Z wywalonym jęzorem sklejam fikuśną gwiazdkę do bożonarodzeniowej dekoracji.

NMSIE przygląda się uważnie.

- Już wiem, kto będzie pomagał dzieciom w pracach ręcznych.
- Taa? A jak będą miały do zrobienia karmnik?
- Chciałabyś mieszkać w karmniku, który ja zbuduję?!
- Karmnik nie jest od mieszkania, tylko od jedzenia.
- No racja. Chciałabyś jeść w karmniku, który ja zbuduję?
- Hmm. Może chociaż żarcie byłoby dobre...

15 gru 2007

Odwieczna kwestia skarpetek.

Sprzątam z łóżka przed pościeleniem.

- Te majtki są czyste?
- Tak.

Chowam na miejsce.

- A, to skarpetki pewnie też... - biorę garść skarpetek i usiłuję wepchać je do pudła, w którym zimują z co najmniej setką koleżanek od dawna nie potrafiących znaleźć swojej drugiej połowy.

- Nie! Te skarpetki są brudne!

Groźna mina numer cztery i pół.

- To DLACZEGO tu leżą, a?!
- Ściągnąłem je z fotela.*
- Na łóżko? Czemu nie od razu do brudów.
- No, na tym łóżku to one są tylko przejściowo.

.


Pokój - 2 x 2,5 metra. Od fotela do łóżka - 60 cm. Od łóżka do łazienki - 1,5 m. Bez komentarza.



.

.

* Fotel. Teoretycznie miejsce do siedzenia. Praktycznie - przechowalnia spodni, koszul, swetrów, pasków, a nade wszystko - brudnych skarpetek.

5 gru 2007

Gutenberg w Ameryce

Dzwonię do drukarni Kolumb.

- Przedstawiam się, dzień dobry, Elektrotech, dzwoniłam wczoraj, mieli państwo do mnie rano zadzwonić, jest dziesiąta, więc zgłaszam się sama. W poniedziałek zostawiłam państwu materiały do druku i wysłałam mail z prośbą o wycenę. Do dziś nie wiem, ile ten druk będzie kosztował...

- Hmm, nie przypominam sobie.

- Trudno, może proszę sprawdzić pocztę.

- Aaaa, pani z Urzędu Wojewódzkiego?!

- Nie. Przecież mówiłam. Firma Elektrotech. Ma pani moją kartkę z logo firmy.

- Hmm. Z kim pani rozmawiała?

- Nie pamiętam.

- Może z panią Grażyną?

- Przecież nie wiem, z kim!

- Dobrze, proszę jeszcze raz powtórzyć nazwisko. Aleksandra...

- Elektrotech! Firma Elektrotech!

- Dobrze, przełączę panią do koleżanki.

- Ale...

- Halo, słucham.

- Dzień dobry, Elektrotech, mają państwo moje pliki, dzwoniłam wczoraj, prosiłam o wycenę...

- Ale dlaczego pani do mnie dzwoni?

- No nie wiem, tamta pierwsza pani mnie przełączyła.

- Aha. Ja w ogóle nie wiem, o co tu chodzi. Momencik. Przełączę panią z powrotem.

- Halo.

- Halo. To znowu ja.

- Aha, Elektroch.

- Elektrotech!

- Ja już wiem, to ja panią obsługiwałam. (!) Kiedy pani wysyłała ten mail?

- W poniedziałek.

- No tak, dostaliśmy. I wysłałam odpowiedź.

- Nie dostałam. Dobrze pani wpisała adres?

Pani przeliterowuje. Dobrze wpisała. Upewnia się, czy aby nie miało być wielką literą. Uspokajam ją, że napisała dobrze. Podaję drugi adres, niech wyśle na drugi.

- A nie może mi pani po prostu powiedzieć, ile to będzie kosztowało.

- Ano mogę. 130 zł.

- No to w porządku. Proszę o druk. Do widzenia.

Za trzy minuty.

- Halo, tu drukarnia Kolumb. Pani mnie wprowadziła w błąd.

- Co? Dlaczego?

- Gdzie te pliki są?

- Jak to gdzie?! Skąd mam wiedzieć, gdzie?! Państwo je mają! Koleżanka przynosiła! Na płycie! Osobiście!

- My ich nie mamy na pewno. Proszę mi tu przysłać.

Zaczęłam myśleć, że zamawiałam w jednej drukarni, a dzwonię do innej. Poprosiłam panią o chwilę czasu. Rozłączyłam się.

- Elektrotech, słucham.

- To jeszcze raz ja. Z drukarni. Graficy jednak mają ten plik.

- Ufff. Ale na pewno ten?

- Tak.

- Taki z naszym logo, z gwiazdkami śniegu, na niebieskim tle?

- Wie pani co, ja tak tylko spojrzałam... Nie wiem. Mogę sprawdzić jeszcze raz.

- To niech pani sprawdza. I proszę przypomnieć, że to ma być na najlepszym papierze.

- Ja pani podałam w mailu, na jakim będzie papierze.

- Ale ten mail do mnie jeszcze nie dotarł!

- Dobrze, to ja wyślę jeszcze raz. Niech mi pani potem odpisze, czy doszło.

- (Duszę się ze śmiechu) Jak pani odpiszę, jeśli nie dojdzie?!

- Dobrze, to ja wyślę i zadzwonię.

I co będzie? Obstawiam, że zamiast kartki świątecznej dostaniemy plakat z zajączkiem i nazwą innej firmy.