Jakoś nie chce mi się pisać ostatnio. Pewnie zaczynam być zgredziałą sekretarą ze skwaszoną miną i rzadkim wąsem.
W dodatku złośliwą.
Tadadadam, dzisiaj obgadujemy dziewuszkę z Telepizzy:
Dzwonię. Godzina dwunasta trzydzieści. Punkt. Dziewuszka odbiera. Sprawdza mój numer telefonu, adres, dane, imiona rodziców i pobiera odciski palców. Tak jakbyśmy nie zamawiali u nich pizzy średnio co 10 dni od dwóch lat.
- Chciałam zamówić pizzę do firmy.
- Od razu zaznaczę, że niestety czas oczekiwania...
- ...na 15.45.
- Ale musi pani czekać godzinę, bo czas oczekiwania...
- Nie chcę czekać godziny. Chcę czekać do 15.45!
Wreszcie mogę przejść do rzeczy. Dziewuszka już udowodniła, że kumatość jej szwankuje, zatem mówię głośno i dobitnie:
- Poproszę cztery duże pizze. Każda na tradycyjnym cieście. To będzie...
- Zaraz, ale na grubym cieście?
- Na tradycyjnym.
- Ale jakie, małe, średnie?
Bez urazy, ale myślę, że w Telepizzy zatrudniają absolwentów z nową maturą.