IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

26 gru 2007

Mamy nosa

Wracam z aerobiku, zmęczona jak renifer santyklausa w pierwszy dzień świąt, a tu śmierdzi na korytarzu. Mocno i niepokojąco. Zakładając ewentualność wystąpienia halucynacji węchowych spowodowanych nadmiarem wysiłku, wyciągam uszlafroczonego NMSIE na korytarz, żeby poniuchał ze mną. Poniuchawszy potwierdził moje obawy - śmierdziało gazem.
- No to co robimy?
- No co? Dzwonimy do pogotowia gazowego.
Panowie zostali poinformowani, gdzie i czym śmierdzi. Przyjechali za pół godziny. Pukają. Otwiera NMSIE.

- Dzień dobry. No i co? Czują panowie?
- Ta. Ziemniaki się spaliły.

Hm. Trochę głupio mi było. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że nieczęsto palę ziemniaki *).
. . .
*) Jestem za leniwa, żeby je obierać. Jemy ryż. Spalony ryż to zupełnie inny zapach.

Miara poświęcenia

Znów w temacie.

.
NMSIE stwierdził, że utył. Tłumaczę mu, że wcale nie ma wystającego brzucha, tylko nareszcie jakaś jego część ciała przestała być przeraźliwie chuda. I żeby się nie przejmował, bo ma najpiękniejszy brzuch na świecie.

Przed świętami przytargał do domu wielką paczkę ze słodyczami - pokłosie spotkania opłatkowego made by szefostwo.
- O, marcepan! - mówię - i czekoladki! I delicje! O! A tu coś specjalnie z myślą o tobie wetknęli! - patrz, snickers! (dotychczas NMSIE z lubością i zapamiętaniem stosował dietę snickersową, ze wskazaniem na pory wieczorne. Nie szkodziło mu. Świnia).

- Rzuciłem snickersy - odpowiedział ponuro.

Rzecz o motywacji zamkniętej między dwoma poniedziałkami.

Poniedziałek, miesiąc temu
Dzień zaczął się fatalnie. Ida nie zmieściła się w spódnicę. Każdy kiedyś nie zmieścił się w jakąś spódnicę, poniedziałkowe doświadczenie nie było precedensem. Tylko że dwa tygodnie wcześniej normalnie chodziła w niej do pracy. Wniosek - tycie w takim tempie zrobi z człowieka w trzy miesiące dorodnego wieprzka, w sześć - hipopotama, a za rok trzeba mu będzie wynająć przytulny boks w zagrodzie dla słoni.
Uderzona koszmarną wizją wykupiła sobie Ida karnet na aerobik, postanawiając nękać swe karmolubne ciało tak często, jak tylko będzie w stanie. I tak intensywnie, żeby miara jej losu (kawałek upiornej szmatki) wróciła do swej pierwotnej funkcji, zamiast milcząco gromić jej łasuchostwo z wysokości wieszaka.
Ćwiczyła, wierna postanowieniom, z poświęceniem, wytrwale, późnymi wieczorami, w weekendy, zaniedbując intelekt, życie towarzyskie i towarzysza życia. Ćwiczyła, przeklinając sadystyczne instruktorki, gęste od potu powietrze i naburmuszoną panią wydającą kluczyki do szafek...


Poniedziałek, dwa dni temu.
Ida zmieściła się w spódnicę. Z niejakim trudem, ale jednak. Zauważyła przy tym, że spódnica dziwnie odstaje w okolicach bioder - coś jak skóra małego mopsa, której z powodzeniem starczyłoby na pokrycie dwóch mopsów...

.
.

Po rozcięciu podszewki, która miesiąc temu porządnie skurczyła się w praniu, spódnica przestała straszyć klatką dla słoni.
.
A Ida okropnie dużo zjadła podczas świąt. I je do tej pory.