IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

23 lis 2007

Grasz w zielone?

W 15 minut między przyjściem do domu a wyjściem na lekcję wchłonęłam pół sałaty lodowej. Czas po lekcji postanowiłam rozplanować już rozważniej i bardziej ambitnie, choć nie ukrywam, że w dalszym ciągu przeznaczenie go na jedzenie czegoś zielonego było faktem nie budzącym cienia wątpliwości. A co jest najbardziej zielone? - szpinak!

To, że zjem go z makaronem, było kolejną oczywistością w tym kulinarnym wieczorze. Bynajmniej nie dlatego, że lubimy. Po prostu przy ostatnim tescowaniu źle oszacowaliśmy zapas makaronu w kuchennej szufladzie (zakładając, że szuflada jest pusta, a przynajmniej - wymieciona z makaronu), nakupiliśmy świderków i rurek jak dla pułku włoskich soldatów, a w domu okazało się, że możemy wyżywić już dwa pułki, więc od tygodnia jemy tylko to, żeby zwolnić miejsce w szufladzie na coś innego niż makaron).

Rozmrożenie szpinaku - smażenie szpinaku - doprawianie szpinaku. Zielony zielonym, ale inne kolory też chcą, żeby je pogłaskać po główce. Wsypałam kukurydzę. Hmmm.


Też Wam to przypomina szpinak i kukurydzę zjedzone osobno, a potem wydalone?

Ale nie dałam za wygraną - miało być zielone, jest zielone, co się będę krzywić!


Przez skupianie się na celowym pomijaniu w kontemplacji warstwy tak estetycznej, jak i smakowej, zapomniałam dodać makaron.


Makaron zjadł NMSIE. Z białym serem i cukrem. Myślę, że jest mi wdzięczny.



PS. Miałam jeszcze zdjęcie pustego talerzyka, ale google blogger też ma swoje wyczucie estetyki. Nie dał sobie wcisnąć.



PS2. A jednak. Następnego dnia pewnie go zemdliło i spasował. O:


Klub Niewidzialnej Ręki

Po przeprawie ze stolikiem, który w końcu wynieśliśmy na śmietnik, na placu boju został jeszcze szmatkowy dywanik. Leżał sobie na lewo od drzwi, cichutko udawał wycieraczkę i wszyscy go lubili...

Zauważyliśmy, że któryś z sąsiadów (z pewnością anonim od karteczki) z podziwu godnym uporem przysuwa dywanik tak, żeby leżał jak najbliżej naszych drzwi. W porównaniu z pierwotnym położeniem szmacianego nieszczęścia "jak najbliżej" to było jakieś 10 cm różnicy.
Od dobrych dwóch tygodni każdy dzień wyglądał tak: wychodzimy z domu, odsuwamy dywanik o 10 cm, wracamy - o, przesunięty! - odsuwamy dywanik o 10 cm, wychodzimy do sklepu - o, przesunięty! - odsuwamy, wracamy - o! - odsuwamy... Świetna zabawa.

Dziś rano zauważyłam, że dywanik zniknął.

- Aaa, zapomniałam Ci powiedzieć! Zniknął dywanik!
- O! Rano chyba jeszcze był.
- Kiedy wychodziłam, już nie było. Zwinęli go w ciągu pół godziny...
- Albo czekaj, wieczorem był!
- No to nie ma. Ale kto to zrobił? Sąsiad?
- Może ktoś go wziął do prania?
- Do prania, hyhy. I co, odłoży nam czysty na wycieraczkę? Żebyśmy już schowali do domu?
- No, na to liczę. A jak nie - zgłosimy kradzież i zrobimy piekło!