IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

5 maj 2009

Jak Przyprawy wolności zaznawały

Postanowiliśmy ruszyć otłuszczające się w 50% (Tymianek) tyłki naszych Przypraw i wypuścić je na majówkowe ojczyzny łono. Łono niezbyt odległe, niemniej oddalone na tyle, że kot na smyczy dostałby zadyszki.

Zapięliśmy zatem Przyprawy w gustowne szeleczki (szkocka krata i trawiasta zieleń, prosto z wybiegów) i zapakowaliśmy je do samochodu.
Półtorej godziny jazdy w korkach z jedną przestraszoną kocią mordą wciśniętą za plecy i drugą wciśniętą pod pachę nie należało do największych życiowych przyjemności, natomiast mocno pobudziło moje uczucia opiekuńcze, ba! - macierzyńskie. Pobudziło również refleksję, iżby jeden z kotów mógł nie przeżyć, gdybym nie użyła była w porę dezodorantu.

Na miejscu koty zareagowały na widok trawy i drzew wbiciem się pazurami w nasze mężne piersi i kategoryczną odmową dotykania łapami tego zielonego paskudztwa.
Zostały więc przetransportowane na stryszek, gdzie ich zadaniem było oswajanie się z nową sytuacją. Tymianek oswajał się pod luźno leżącą górką odzieży, zaplątany między wieszaki, a Bazylia - schowana za walizką. Oswajanie trwało do zmierzchu.

Wtedy, cynicznie gwiżdżąc w rytm marsza wygrywanego przez kocie kiszki, postawiłam miseczki z żarciem na dole, zamierzając tym zmyślnym fortelem zmusić zborsuczone tchórzliwe uparciuchy do zejścia ze stryszkowej drabinki na dół.

Bazylia pokonała mnie konsekwencją i dostała jeść na górze.

Tymiankowi udało się zejść.
Niestety.
Nabytą umiejętność trenował z pasją przez całą noc:
Tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup - chwila ciszy - tup, tup, tup, BUM!! - chwila ciszy - tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup - chwila ciszy - tup, tup, tup, BUM!! - chwila ciszy - i tak w koło Macieju.
Już tłumaczę: żeby zejść na dół wystarczyły trzy szczebelki, następnie Tymianek skracał sobie wędrówkę skokiem godnym worka kartofli.

Bazylia odważyła się następnego dnia, o:

Kolejnej nocy koty zdecydowały się wyjść z domku i trochę przeziębić tyłki pod tarasem. Wróciły ochoczo.
W dzień już nie chciały wychodzić. Obserwowały za to ptaszki przez okno:


Trzeciego dnia założono im szeleczki i powieziono z powrotem do bezpiecznego azylu na 6 piętrze z osiatkowanym balkonem.
Tam z lubością oddały się drapaniu skórzanego fotela i chowaniu się w foliowej koszulce A4.
Nie ma jak w domu.