IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

29 maj 2009

Tytułem

wstępu i autopromocji zostawiam tu niby cichaczem, niby przypadkowo, przy okazji sfingowanego zawiązywania sznurówek...

Link do mojego nowego bloga.

O tematyce wąskiej.

Nie każdego interesującej.

Dlatego wciśniętej do osobnego wuwuwu.

O, tu jest: http://drugie-notki-idyjotki.blogspot.com

13 maj 2009

Mniejsza o kontekst:


- Ale ty jesteś gruboskórny!


- Ja?! Gruboskórny?! - Spójrz na te dłonie! - W życiu nie skalały się pracą fizyczną!

11 maj 2009

A Tymianek, który uciekł psu, wygląda tak:


...i nie chce zleźć za żadne skarby.


Co najlepsze, rzeczony pies gonił przede wszystkim Bazylię, która po zadaniu mu licznych ran drapano-szarpanych z godnością oddaliła się na stryszek.

Godność byłaby znacznie większa, gdyby Bazylia oddalała się na własnych nogach, a nie na rękach właściciela psów, który, niestety, po drodze zaznał wszystkiego, do czego zdolne są kocie zęby i pazury. Po czym mężnie odmówił poddania się opatrunkom i jeszcze naprawił nam kran, zepsuty przez Tymianka uciekającego w panice na dach.

8 maj 2009

Próba kompromisu

Złażę z wagi z kwaśną miną.

NMSIE: Co? Utyłaś?

Ja: No, troszkę. Ale obwieszczam oficjalnie, że jak utyję jeszcze bardziej i zaczniesz się do mnie zwracać per "słoniku", to się przestanę do ciebie odzywać!

NMSIE: A ja myślałem, że powiesz "...to sobie przyprawię trąbę"

Ja: Grrrrr...

NMSIE nie daje za wygraną: A "kochany słoniku" można?

7 maj 2009

The Family Planner

Łazimy po Saturnie, żeby kupić nową płytę Gaby Kulki.
Mijamy konsole do gier.

NMSIE: O, i taką konsolę kupimy. Bo grać się powinno na czymś, co jest przeznaczone do gier, a nie na komputerze. Zresztą to jest tańsze od nowego komputera.
Ja: Yyyy, po co to chcesz kupić?
- No dla dzieci.
- Jakich dzieci!?
- Naszych. Tych, które będziemy mieć.

5 maj 2009

Jak Przyprawy wolności zaznawały

Postanowiliśmy ruszyć otłuszczające się w 50% (Tymianek) tyłki naszych Przypraw i wypuścić je na majówkowe ojczyzny łono. Łono niezbyt odległe, niemniej oddalone na tyle, że kot na smyczy dostałby zadyszki.

Zapięliśmy zatem Przyprawy w gustowne szeleczki (szkocka krata i trawiasta zieleń, prosto z wybiegów) i zapakowaliśmy je do samochodu.
Półtorej godziny jazdy w korkach z jedną przestraszoną kocią mordą wciśniętą za plecy i drugą wciśniętą pod pachę nie należało do największych życiowych przyjemności, natomiast mocno pobudziło moje uczucia opiekuńcze, ba! - macierzyńskie. Pobudziło również refleksję, iżby jeden z kotów mógł nie przeżyć, gdybym nie użyła była w porę dezodorantu.

Na miejscu koty zareagowały na widok trawy i drzew wbiciem się pazurami w nasze mężne piersi i kategoryczną odmową dotykania łapami tego zielonego paskudztwa.
Zostały więc przetransportowane na stryszek, gdzie ich zadaniem było oswajanie się z nową sytuacją. Tymianek oswajał się pod luźno leżącą górką odzieży, zaplątany między wieszaki, a Bazylia - schowana za walizką. Oswajanie trwało do zmierzchu.

Wtedy, cynicznie gwiżdżąc w rytm marsza wygrywanego przez kocie kiszki, postawiłam miseczki z żarciem na dole, zamierzając tym zmyślnym fortelem zmusić zborsuczone tchórzliwe uparciuchy do zejścia ze stryszkowej drabinki na dół.

Bazylia pokonała mnie konsekwencją i dostała jeść na górze.

Tymiankowi udało się zejść.
Niestety.
Nabytą umiejętność trenował z pasją przez całą noc:
Tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup - chwila ciszy - tup, tup, tup, BUM!! - chwila ciszy - tup, tup, tup, tup, tup, tup, tup - chwila ciszy - tup, tup, tup, BUM!! - chwila ciszy - i tak w koło Macieju.
Już tłumaczę: żeby zejść na dół wystarczyły trzy szczebelki, następnie Tymianek skracał sobie wędrówkę skokiem godnym worka kartofli.

Bazylia odważyła się następnego dnia, o:

Kolejnej nocy koty zdecydowały się wyjść z domku i trochę przeziębić tyłki pod tarasem. Wróciły ochoczo.
W dzień już nie chciały wychodzić. Obserwowały za to ptaszki przez okno:


Trzeciego dnia założono im szeleczki i powieziono z powrotem do bezpiecznego azylu na 6 piętrze z osiatkowanym balkonem.
Tam z lubością oddały się drapaniu skórzanego fotela i chowaniu się w foliowej koszulce A4.
Nie ma jak w domu.