IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

1 paź 2007

Bo w pracy nie było sieci

Zahaczyła obcasy o pajęczą podstawę krzesła na kółkach i pisze. Że jej zimno, jak zwykle w pracy, że jest zakochana „ciągle” i „mimo”, że jej szal mógłby bardziej pasować do butów, że bycie razem polega na świadomym przesuwaniu granic, że klient, który właśnie przyszedł do biura, jest prostakiem pozującym na wesołka i że przy utrzymaniu dotychczasowego poziomu spożycia chińskich zupek w celu ogrzewczym dwie godziny aerobiku w tygodniu mogą nie wystarczyć.

Lubiła swoje myśli za ich ruchliwą przewrotność i umiejętność zręcznego lawirowania między faktami. Bo za precyzję i zwięzłość nie mogła. Czasem w trakcie pracy blakły jak coraz bardziej spłowiała taśma maszyny do pisania, czasem nawet ta taśma się zrywała i mozolne klejenie nie na wiele pomagało. Myśli żyły własnym życiem, a próby ich ujarzmienia i powkładania do osobnych szufladek przypominało tresurę kota.

Najbardziej lubiła te przywoływane przez zapach.

Dziwnie pachnący krem nagietkowy – L4 w lutym i pierwsze dłuższe pomieszkiwanie w Katowicach.

Słodkie migdały – kąpiel pod prysznicem.

Naftalina – występ w 1 klasie liceum w pelerynie ciotki z Ameryki.

Żelki haribo – mikołajki 1987 .

Perfumy w prostej czerwonej butelce ­­– czerwcowy pobyt we Wrocławiu.

Ozon unoszący się w powietrzu – skrzyżowanie Daszyńskiego i Sowińskiego, może dziesięć, może dwanaście lat temu.

Jesień – jesień była zwielokrotniona, nie oznaczała niczego konkretnego, tylko przypominała o tym, że trzeba się cieszyć, bo świat pachnie piękniej niż nam się wydaje.