IDYJOTKA! - TAK MÓJ DZIADEK MAWIAŁ. NA MNIE TEŻ. Z SILNIE ZAAKCENTOWANYM "JO". MIAŁ SPORO RACJI

11 lip 2007

Standardy firmy.

Nie chcąc być społeczeństwu pasożytem, sobie - wyrzutem sumienia, a swoim nogom - sadystą - znalazłam sobie lepszą pracę.

Ha.


Lepsza to ona na razie jest in spe, bo co ja tam mogę wiedzieć.
W sklepie też by było lekko, jakby standardy firmy pozwoliły mi posadzić tyłek w ciągu ośmiu godzin stania i uśmiechania się. Nie mówiąc o weekendowych dwunastkach. Standardy firmy to jedno z większych świństw, jakie ludzie potrafią wymyślić.
Nie opieramy się. Nie kładziemy na ladzie (się kuźwa nie kładę, tylko łokcie opieram, bo mnie kręgosłup boli), nie opieramy o futrynę, nie siadamy na niczym, nie nucimy i nie tańczymy (tego nie było w standardach, to było w uwagach osobistych. Do mnie). No dobra.
Do swoich standardów pracownika dałabym "dajemy pracownikom uczciwe umowy", a także "dajemy im w ogóle jakieś umowy".

A tu - spokojnie i sympatycznie.
Pożartowałam sobie z panami. Pewnie nie mają standardów firmy. Napisałam im mail w sprawie czegośtam. Przetłumaczyłam tekst z angielskiego. Przetłumaczyłam tekst na angielski (i chwała Bogu, że oni z pokolenia rusyfikacji kwiatu młodzieży, bo z całego tekstu to sens może by i się obronił, ale gramatyka leżałaby na polu bitwy zmasakrowana jak moje oczy po ostatnim wydłubywaniu z nich soczewek). Poczekałam sobie tydzień. Wezwali mnie znowu. Opowiedziałam, jak mi się podobają meble, które będę miała w swoim sekretarkowym kąciku (nie bardzo mi się podobają). Zadzwoniłam do pani księgowej. Przedstawiłam się trzem dłużnikom firmy i przypomniałam o zaległych fakturach. Wypiłam herbatkę. I zostałam przyjęta.
Uważam, że sobie zasłużyłam.

Hough.