Dziś musiał być czwartek
Ranek. Ida i NJSIE zbierają się do wyjścia mozolnie i z niechęcią. Ida liczy jak zwykle na to, że - jak prawie zawsze - do pracy podwiezie ją kolega.
Kolega dzwoni, pozdrawia z pracy i pyta Idę, czy dostała wczoraj jego sms, że on do firmy jedzie na szóstą. Mać, nie dostała, bo już spała. Zbiera się nieco mniej mozolnie i ma nadzieję zdążyć na jakiś autobus, których w stronę tego jej pracowego zadupia trochę jeździ.
Na przystanku była o 7.40. Nie najlepiej, ale spóźni się niewiele.
Autobus, który miał być o 7.45, najwyraźniej olał komunikację miejską i postanowił zostać wozem strażackim. Albo rikszą, cokolwiek.
O 7.50 zaczęła się denerwować. Nie straciła jednak nadziei - o 7.51 miała jechać czternastka.
Czternastka jechała. Ale się nie zatrzymała. Tak po prostu.
Potem przyjechało coś. Ida chciała zapytać kierowcę czegoś, czy zatrzymuje się na interesującym ją przystanku. Kierowca nie raczył otworzyć swoich drzwi. Pasażerowie z następnego włazu krzyknęli, że nie wiedzą. Super.
O 8.00 przyjechała jedynka. Jedynka, wg rozkładu, zatrzymywała się na tym przystanku, o który chodziło. Drzwi prawie przecięły Idę w połowie, ale jakoś zdołała wedrzeć się do środka.
Zorientowała się gdzieś w Tychach, że jedynka minęła jej przystanek i pojechała dalej przez hałdy i wykopy.
Ida wysiadła w jakimś no-name-place. Zadzwoniła do szefa. Powiedziała mu, że nie wie, gdzie jest, nie ma pieniędzy na taksówkę, telefon jej się zaraz wyładuje i w ogóle ma dość.
Poprosiła o dzień urlopu i na gapę wróciła do domu.
Kolega dzwoni, pozdrawia z pracy i pyta Idę, czy dostała wczoraj jego sms, że on do firmy jedzie na szóstą. Mać, nie dostała, bo już spała. Zbiera się nieco mniej mozolnie i ma nadzieję zdążyć na jakiś autobus, których w stronę tego jej pracowego zadupia trochę jeździ.
Na przystanku była o 7.40. Nie najlepiej, ale spóźni się niewiele.
Autobus, który miał być o 7.45, najwyraźniej olał komunikację miejską i postanowił zostać wozem strażackim. Albo rikszą, cokolwiek.
O 7.50 zaczęła się denerwować. Nie straciła jednak nadziei - o 7.51 miała jechać czternastka.
Czternastka jechała. Ale się nie zatrzymała. Tak po prostu.
Potem przyjechało coś. Ida chciała zapytać kierowcę czegoś, czy zatrzymuje się na interesującym ją przystanku. Kierowca nie raczył otworzyć swoich drzwi. Pasażerowie z następnego włazu krzyknęli, że nie wiedzą. Super.
O 8.00 przyjechała jedynka. Jedynka, wg rozkładu, zatrzymywała się na tym przystanku, o który chodziło. Drzwi prawie przecięły Idę w połowie, ale jakoś zdołała wedrzeć się do środka.
Zorientowała się gdzieś w Tychach, że jedynka minęła jej przystanek i pojechała dalej przez hałdy i wykopy.
Ida wysiadła w jakimś no-name-place. Zadzwoniła do szefa. Powiedziała mu, że nie wie, gdzie jest, nie ma pieniędzy na taksówkę, telefon jej się zaraz wyładuje i w ogóle ma dość.
Poprosiła o dzień urlopu i na gapę wróciła do domu.
3 komentarze:
Mogę jedynie złożyć wyrazy współczucia.
W sumie kiedyś do pracy (z Chorzowa do Gliwic) jechałem coś koło 4-5 godzin. Uparłem się i dojechałem.
Ale wtedy był przynajmniej śnieg...
A ja mało upierająca się. Nie chce przyjechać - to nie, widocznie nie było mi pisane dotrzeć dzisiaj do pracy. Z przeznaczeniem walczyć nie będę.
A ja kiedyś przejechałam autobusem całą Warszawę, bo miałam wysiąść koło kina "Moskwa", którego nie ma.
Coś jak u nas "koło ruskiego pomnika".
Ale to moja wina wtedy była i śnieg też. I wcale mi się podobało :-(
Prześlij komentarz